czwartek, 6 sierpnia 2009

U2 360° Tour - koncert na Stadionie Śląskim w Chorzowie

U2 - tego zespołu chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Ich trasa koncertowa U2 360° Tour zapowiadała się nad wyraz ciekawie. Pomyślałem, że fajnie by było zobaczyć ich koncert, zwłaszcza, że miał się odbyć na Stadionie Śląskim w Chorzowie, a więc rzut beretem od domu. Ale niestety nie ja jeden wpadłem na ten pomysł... Dziesiątki tysięcy fanów "ju-tu" okazało się być ode mnie o wiele szybszych i o wiele bardziej zdeterminowanych by się załapać na bilet. Mi przyszło się tylko obejść smakiem. Bilety rozeszły się w piorunującym tempie i dla mnie po prostu ich zabrakło:/ Trudno nie tym razem.

Minęło kilka miesięcy, w międzyczasie zapomniałem w sumie o tym koncercie, dzień przed wydarzeniem, w empiku pojawiło się parę wolnych biletów. Decyzja mogła być tylko jedna - KUP BEZ ZASTANAWIANIA SIĘ I NIE DAJ SOBIE NIKOMU WYRWAĆ TEGO BILETU!!! Co prawda miejsca nie były rewelacyjne - na tyłach sceny na trybunie, ale kto by tam patrzył na takie szczegóły...
Zwłaszcza, że scena, jak przystało na trasę 360° była otwarta ze wszystkich stron i w sumie każdy widział to samo. No może siedząc z tyłu częściej się widziało plecy członków zespołu, ale jak już wspomniałem wcześniej - to nie było ważne.
O 17.00 otwarto bramy stadionu i po przebrnięciu przez zasieki zastawione przez dżentelmenów (słowo to powinno się tu znaleźć w cudzysłowie, ale zaniecham tym razem zbytnich uszczypliwości) w żółto-czarnych ubraniach firmowych (jakże ja lubię tą firmę...) można się było dostać na trybunę. Widok jaki się wtedy ukazał wynagrodził męczarnie przy wejściu i powodował gwałtowny ruch szczęki w dół. A konkretnie do samej ziemi...

Scena powalała swym wyglądem, kształtem i rozmiarem. Jakby na Śląskim jakieś UFO wylądowało, albo jaki pojazd Spidermana...
Mnie w każdym bądź razie widok powalił na nogi... A jeszcze nikt nie zaczął grać! Pomału płyta stadionu jak i trybuny zaczęły się zapełniać ludźmi. Z minuty na minutę tłum wokół sceny coraz bardziej gęstniał. Podczas koncertu supportującej grupy - Snow Patrol, stadion był już prawie pełny.
I nikt się z nikim nie tłukł, żadne krzesełka nie latały, nic nie spłonęło, jak to ma zawsze miejsce przy okazji imprez z okrągłym przedmiotem w roli głównej, za którym przez półtorej godziny ugania się 20 wymodelowanych facetów... Zdecydowanie popieram wykorzystanie stadionów do celów muzycznych!!!
Wracając do tematu, Śnieżny Patrol wystarczająco podgrzał stadionową atmosferę, dali całkiem dobry koncert (choć to tylko subiektywne odczucie bo wcześniej ich nigdy nie słyszałem, w sumie to nie wiedziałem nawet, że taka kapela istnieje...;) Grupa Gary'ego Lightbody grała trochę ponad godzinę, kończąc koło wpół do dziewiątej. Po zejściu patrolowców ze sceny, wszyscy odmierzali już pozostałe minuty do wejścia irlandzkiej grupy. W tak zwanym międzyczasie słońce skryło się za budynkami pobliskiego osiedla, zmrok przykrył stadion i wyrosłą na jego środku konstrukcję

I stało się... Dokładnie o godzinie 21.00, stadion najpierw spowiły egipskie ciemności a zaraz potem pająk (w sensie scena) rozbłysł ferią świateł i na scenę, ku wielkiej radości wszystkich zgromadzonych na stadionie widzów, weszli Bono, The Edge, Adam Clayton i Larry Mullen Jr.

I bez zbędnych ceregieli, wśród powitalnych okrzyków i oklasków zaczęli grać. Najpierw Breathe
a zaraz po nim No Line On The Horizon, Get On Your Boots
i Magnificent promujące nową płytę.
Do tej pory budząca uznanie konstrukcja sceny, teraz zamieniła się w jeden wielki kolorowy kosmiczny stwór, co chwilę całkowicie zmieniający swe przebranie, w zależności od aktualnie wykonywanego utworu. Na wielkim ekranie podwieszonym nad sceną, ekranie który nie miał początku ani końca, wyświetlane były obrazy utrzymane w klimacie utworu, oraz zbliżenia tego co się dzieje na scenie. Rewelka! Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widziałem. Ogrom widowiska z każdą chwilą coraz bardziej powalił na kolana... Cała płyta zaczęła szaleć, na sektorach też nikt spokojnie nie siedział. Bono i reszta wciągnęli kilkadziesiąt tysięcy ludzi do niesamowitej wspólnej zabawy. WOW! Scena co chwilę zaskakiwała swymi możliwościami.

Podczas "Get on Your Boots" wprawiono w ruch podesty prowadzące z centrum sceny do pierścienia pośród publiczności a przechadzali się nimi Clayton i The Edge. Ci co byli pod samą sceną mogli wręcz dotknąć któregoś z nich.
Następny wielki utwór, to New Year's Day. Utwór który nierozerwalnie wiąże się z Lechem Wałęsą i Solidarnością. Utwór w czasie którego cały stadion zmienił się w jedną olbrzymią polską flagę.

Wszyscy na płycie mieli ze sobą coś czerwonego, zaś na sektorach dominowała biel. Podczas koncertu U2 w 2005 w tym samym miejscu było tak podobnie, ale jakoś tego wydarzenia nie bardzo kojarzyłem. Teraz byłem jego częścią i było to chyba najbardziej znamienite przeżycie w moim życiu. Coś niesamowitego, coś trudnego wręcz do opisania.

Sami wykonawcy widać, że też mają wielką radość tworząc to widowisko. Bono na perkusji Mullena wywiesza otrzymaną od widowni flagę Solidarności, widać jego wzruszenie.

Jego słowa, skierowane do publiki (można wręcz odczuć, że do całego narodu polskiego) napełniają mnie dumą i radością. Brzmią szczerze i doniośle. Powiem tak - ktoś kto nie słyszał tego na żywo, nie czuł atmosfery jaka panowała wtedy na "Śląskim" - nie zrozumie w pełni słów lidera U2. Ja tam byłem i było to coś niesamowitego! Nie opadły jeszcze wzruszenie i emocje po "New Year's Day" a już słychać było pierwsze akordy kolejnego wielkiego hitu irlandzkiego kwartetu - I Still Haven't Found What I'm Looking For.

I tym razem zaskoczyliśmy Bono, śpiewając razem z nim. Śpiewając tak głośno i tak zgodnie, że co chwilę sam przestawał śpiewać wsłuchując się tylko w głos ludu.

70000 ludzi, w tym wielu Czechów, Słowaków, Niemców, czy nawet gości zza naszej wschodniej granicy, zgodnie śpiewających jeden ze sztandarowych utworów U2. Bono, wyraźnie zadowolony reakcją publiki, zakończył jeszcze utwór fragmentem piosenki Stand By Me. Bajka!!! Już prawie godzina koncertu za nami. Po Stuck In A Moment You Can't Get Out Of ma miejsce coś szczególnego - na scenie pojawił się szampan a Bono składa życzenia urodzinowe gitarzyście zespołu The Edge'owi.

Wszyscy śpiewają Happy Birthday a zaraz po tym, ku lekkiej dezorientacji zespołu, nasze serdeczne 100 lat! Kolejne utwory to Unknown Caller, The Unforgettable Fire i City Of Blinding Lights.

Po nich jeden z otworów z nowej płyty, kawałek którego nie znałem i który bardzo przypadł mi do gustu - I'll Go Crazy If I Don't Go Crazy Tonight. Bardzo rytmiczny, szybki z ciekawą oprawą wizualną.

Podczas niego wszyscy muzycy zespołu wybrali się na spacer dookoła sceny.

Nawet perkusista, wygramolił się zza swej "kotlarni" i z małym bębenkiem krążył z pozostałymi członkami zespołu. Tylko okazało się, że wykonanie tego utworu na koncercie było pełnym remiksem - wersja studyjna już dużo mniej mi się podoba... Po szaleństwach, kilka utworów o podłożu politycznym. Sunday Bloody Sunday,

MLK i Walk On, i kolejne zaskoczenie (przynajmniej dla mnie). Bono jest znany z brania udziału z akcjach charytatywnych i społecznych i na koncercie dało się to odczuć. Wspomniane wyżej utwory były głosem wsparcia dla birmańskiej noblistki Aung San Suu Kyi przetrzymywanej od lat w areszcie domowym.

Pokazane też zostało wystąpienie kolejnego noblisty - południowoafrykańskiego biskupa Desmonda Tutu, wzywającego do współpracy wszystkich ludzi nad chorobami niszczącymi świat.

Chwile, które chwytają za serce i ściskają w gardle...
Po tych refleksyjnych kawałkach czas na kolejny "sztandarowy" utwór zespołu - Where The Streets Have No Name.

Podczas jego wykonywania nad stadionem zaczyna pełną gębą świecić księżyc, co nie umyka uwadze lidera U2. Kończąc "Where the streets..." prosi obsługę o wygaszenie wszystkich świateł wokół sceny a zgromadzonych wokół nich fanów o wyjęcie swoich telefonów i stworzenie w ten sposób drogi mlecznej.

W takich okolicznościach, przy pełnym księżycu i dziesiątkach tysięcy światełek na stadionie przechodzą do ostatniego utworu koncertu - One.

Nawet nie będę próbował opisać jak niesamowity to był widok... Niezapomniany widok.

Niestety był to też koniec zasadniczej części koncertu. Wszystko co piękne szybko się kończy. Na szczęście w przypadku koncertów zawsze pozostają jeszcze bisy;) Pierwszy z nich to Ultraviolet, do którego Bono ubrał się w kurtkę z przyczepionymi do niej kilkudziesięcioma laserami, co przy wyciemnionej scenie i sztucznym dymie, dało ciekawy spektakl.

Do tego świecący mikrofon, na którym wokalista parę razy odleciał... Przedostatnim utworem dnia było With Or Without You (teraz już wiem że without...)

a na sam koniec zostawiono Moment of Surrender.

Niesamowity koncert, niesamowite przeżycie. Nie spodziewałem się czegoś takiego. To było pełne zaskoczenie. W 100% pozytywne. Po koncercie U2 już wiem, że Metallica faktycznie brzmiała słabo. Różnica w jakości nagłośnienia kolosalna. O oprawie scenicznej już nawet nie wspominając (nie ujmując niczego Metallice!). U2 zrobili widowisko na światową skalę. Dziesiątki razy słuchałem jeszcze nagrania z koncertu i za każdym razem robi takie samo wrażenie. To były 2 godziny, które zapamięta się na całe życie.
Teraz poziom mojej determinacji w celu zanabycia drogą kupna biletu na ich kolejny koncert będzie o wiele, wiele większy. Na pewno nie odpuszczę sobie okazji ponownego zobaczenia w akcji rewelacyjnej czwórki z Irlandii.

Polecam też ciekawą stronkę o koncercie: polandonthehorizon.pl

Filmy w powyższym poście nie są mojego autorstwa - zostały znalezione na YouTube. Jeśli jesteś ich autorem i nie wyrażasz zgody na ich użycie - proszę o informację. Niezwłocznie je usunę.