niedziela, 10 kwietnia 2011

39 Rajd Świdnicki

Kilka dni przed imprezą namówiłem chrzestnego na wyjazd w Góry Sowie. Dawno nie był na rajdzie więc długo nie musiałem go przekonywać, poza tym chciał przegonić trochę auto po zimie;) I dobrze się stało, że jechaliśmy Hondą bo ja po sobotnim spotkaniu na pizzy u sąsiadów miałem jeszcze mocno w czubie... Ale wizja pobytu na rajdzie w najfajniejszych chyba rajdowych rejonach Polski trzymała mnie jakoś w pionie. Na miejsce dotarliśmy bardzo sprawnie, w dodatku przywitała nas doskonała pogoda. Słońce, żadnej chmury na niebie, świeże powietrze, aż chce się żyć. Kac w takich warunkach szybko mija:) Sadowimy się na skarpie w okolicach Sokolca i czekamy na przejazd pierwszej załogi. Czekamy i czekamy... Dochodzą informacje o pół godzinnym opóźnieniu. Nie bardzo wiadomo dlaczego. No ale w końcu pojawia się kolorowa kawalkada.
W bardzo ciekawych barwach oglądać można Lancera Kuziego - auto całe "wymazane" jest życzeniami kibiców dla Roberta Kubicy. Super pomysł!!!
Już z półtora roku minęło od mojej ostatniej wizyty na polskich oesach, więc nie do końca wiedziałem czego się spodziewać, ale w sumie nawet nie było źle.
Co prawda spodziewałem się trochę bardziej "zamaszystego" pokonywania oglądanego zakrętu, no ale cóż. Naogląda się człowiek B-grup i tylnonapędowych potworów to potem przejazd S2000 i N-ki wieje nudą... Jedynie Czopik i niezawodny Stec zapodają boka.
Ciekawie też wyglądają "DeeS 3-ki" - młodsze rodzeństwo popularnych "Ce 2-jek"
i również nowe na naszych oesach Fiesty
Odcinek z oporami bo z oporami ale jakoś się odbył. My nie czekamy do końca i jedziemy do Walimia - i od razu kierujemy się na słynne patelnie.
 
Po drodze, przy fotoceli na mecie lotnej odcinka, mijam znajome auto a w nim Pana Irka. Pytam się czy Walim też pójdzie opóźniony i w odpowiedzi słyszę, że rajd przerwano. Zawodnicy nie ruszą już na ostatnią pętlę. W wyniku obrażeń odniesionych w wypadku na 11 oesie, śmierć poniósł kierowca Hondy Civic Type-R Sylwester Olszewski. Przykra sprawa. Serdeczne kondolencje dla rodziny i znajomych!
Sylwester już teraz śmiga po oesach z wielkimi tego sportu: Kuligiem i Bublem...
Niekiedy ten piękny sport bywa bardzo okrutny. Dla nas to koniec rajdu, ale jeszcze nie koniec naszej wycieczki.
Jako że na nogach jesteśmy już od paru ładnych godzin to czas na jakieś szamanie. Gdybym miał GPS-a to bym wbił współrzędne: 50.758098, 16.421612. Ale, że go nie mam - jadę na pamięć, a w zasadzie na węch:) Do podzagórzańskiej zagrody na kultowy żurek w chlebie. Bywalcy Elmotu wiedzą o co chodzi...
Posileni zamierzamy jeszcze odwiedzić Sztolnie Walimskie. Myliłby się ten co by pomyślał, że pojedziemy tam najkrótszą drogą. Oj nie... Korzystając z okazji chcę pokazać Wujkowi najfajniejsze okoliczne drogi, po których przebiegały różne edycje Elmotu. I tak na początek kierujemy się pod zaporę w Lubachowie, kilka fotek u jej podnóża i w drogę.
 
Serpentynami w górę (przypominając sobie jak tamtędy swego czasu Kulig w Focusie, podczas mega mokrego Elmotu śmigał) i wokół. I tu niespodzianka. Obawiałem się koszmarnej nawierzchni, a tu równy jak stół asfalt. Widać trochę wody się przelało przez Jezioro Bystrzyckie, od mojej ostatniej wizyty w tym miejscu... Szkoda tylko że taki wąski ten asfalt i trudno było się mijać z jadącymi z naprzeciwka samochodami. Zwłaszcza jadąc "torem" czyli tnąc wszystkie winkle jeden za drugim;) Ale i tak jest fajnie. Mijamy skrzyżowanie drogi do Zagórza i kierujemy się w górę Michałkowej. Kilka godzin wcześniej szedł tędy oes i widać jeszcze dokładnie wszystkie miejsca cięcia zakrętów i hamowania. Klimat coraz lepszy. Honda daje radę, Wujek się rozkręca:) Dojeżdżamy do Glinna. Po drodze ciekawy odcinek z ostrym spadaniem po nielichym wyrypie do prawego oporu. Kawałek dalej słynne mostki w Glinnie. Pierwszy raz na nich byłem i mogę sobie tylko wyobrazić co się tam potrafi dziać. Dalej kierujemy się w stronę Walimia, przez - a jakże, walimskie patelnie! Zobaczyć na nich błysk w oku Wujka - bezcenne:) Co tu dużo mówić, mi też się podobało. Idziemy do sztolni, gdzie od mojej poprzedniej wizyty kilka lat temu, trochę się zmieniło, wprowadzono parę nowych atrakcji, jak na przykład symulację nalotu bombowego.
Do domu też nie jedziemy najprostszą drogą. Wybieramy drogę prowadzącą pod prąd odcinka na którym byliśmy rano, pnącą się najpierw ostro w górę i potem równie stromo spadającą w kierunku Kamionek. Kolejny kultowy oes. Czy muszę nadmieniać, że Wujek po raz kolejny był w swoim żywiole??? Trzeba było tylko uważać na zakrętach, bo naniesione na nie było od cholery syfu. Komenda "ciąć" widać często pojawiała się w kwitach startujących w rajdzie załóg. Na dole Kamionek już spokojnie, bo i ruch większy i hamulce już nie takie ostre;) Nie ma to jak dobrze spędzić niedzielę, bez dostępu do mediów, w których przez cały dzień męczono w kółko jeden i ten sam, już dawno oklepany temat...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz