niedziela, 10 października 2010

Galleria Ferrari AD2010 - muzeum w Maranello

Ile razy można jechać do tego samego muzeum? Kiedy to się człowiekowi znudzi? Czy to w ogóle normalne trzeci raz jechać w to samo miejsce? Jeżeli na powyższe pytania usłyszałbym odpowiedź: a) raz, b) od razu, c) zdecydowanie nienormalne, to by znaczyło, że... mój rozmówca nigdy nie był w Galleria Ferrari... Jest to bowiem miejsce bardzo specyficzne, powiedziałbym że wręcz magiczne.
Przy okazji wyjazdu na Rallylegend, mieliśmy w planie odwiedzić to miejsce. To tak na wypadek gdyby brakowało nam jeszcze wrażeń...;) Zwłaszcza, że trzeba było nadłożyć niecałe 300 kilometrów. Co to dla nas...
Dojeżdżamy już do Maranello. Fajnie znowu tu być. Pogoda dopisuje, widoki też niczego sobie.

A kilka skrzyżowań dalej czeka już na nas Galleria. Tym razem wizyta w mieście Ferrari, pozostanie w mojej pamięci na zawsze (poprzednie zasadniczo też...;) gdyż po raz pierwszy w życiu miałem okazję poprowadzić jeden z najpotężniejszych supersamochodów świata.


Wrażenia z jazdy opisałem już w relacji z Rallylegend więc nie będę tu przynudzał... Czy takie wrażenia może coś jeszcze przebić? Po udanym Test Drive w zjawiskowym Ferrari 458 Italia, i lekkim ochłonięciu, miałem zasadniczo oszczędzić sobie wizyty w muzeum. Ale jakoś tak po chwili zadumy nie mogłem się już powstrzymać, by nie przekroczyć progu Gallerii. Poprzednimi razy zawsze było rewelacyjnie, więc i teraz spodziewałem się że będzie podobnie. I nie zawiodłem się. Oj nie zawiodłem... Tak jak zaznaczyłem we wstępie miejsce to jest bowiem naprawdę magiczne i za każdym razem odkrywa się je na nowo. To aż nieprawdopodobne jak można zmienić ekspozycję. Będąc tu za pierwszym razem wszystko dla mnie było nowością. "Pierwszy raz" był niesamowity - nigdy wcześniej nie byłem bowiem w podobnym miejscu. A tu naraz dziesiątki czerwonych Ferrari. Byłem zachwycony, chociaż nie miałem okazji zobaczyć auta na którym mi najbardziej zależało - F40. Ale to udało się już podczas drugiej wizyty, więc pełnia szczęścia. Czy w takim razie jest jeszcze coś do zobaczenia? Coś co może zaskoczyć? Tak!!!
Na parterze, zaraz po minięciu kasy i biletera czeka jak zwykle ekspozycja bolidów F1. Niby to samo co poprzednim razem, ale kolejny raz jednak trochę inaczej poustawiane. Myślę, że z każdym razem ciekawiej. Pierwsze na co się napotykam to piękny egzemplarz 125S. Tyle że Ferrari a nie Fiata...;) Ale przynajmniej pojemność silnika ta sama... Tyle, że to ma 12 cylindrów a mój Fiacior tylko 4... Zadziwiająco dużo podobieństw;)


Dalej mijam kilka współczesnych bolidów F1





i dalej po minięciu biura Enzo Ferrariego druga część ekspozycji poświęconej bolidom F1 - tym razem tym o wiele starszym



Idąc dalej, na półpiętrze mijamy piękne 750 Monza z 3 litrowym 4-cylindrowym !!! silnikiem

i dochodzimy do sali z ekspozycją Ferrari Classiche. Tu mi szczęka po raz pierwszy opadła, bo znajdowały się w niej pojazdy, których nie miałem jeszcze okazji zobaczyć.

zwycięzca wielu wyścigów w 1967 roku - Ferrari 350 Can-Am



obok nie mniej spektakularne 512 M (od Modificata) - jeden z 15 egzemplarzy, które zostały przerobione z 25 wyprodukowanych Ferrari 512 S



kolejnym rarytasem tam pokazanym było 330 TRI LM z 1962 roku. Ostatni bolid Ferrari z silnikiem (4 litry, V12, 390 KM) zamontowanym z przodu, jaki wygrał 24 Hours Le Mans



Niesamowite maszyny. Kolejna sala przede mną. A w niej zdjęcia fabryki, linii produkcyjnej i kilka "surowych" elementów silnika


oraz model "Millechili" - model konceptu pojazdu o masie ledwie tysiąca kilogramów z 2007 roku

Stąd kieruję się do kolejnej sali. Kiedyś były tam ekspozycje różnych unikalnych pojazdów. To co teraz tam zobaczyłem powaliło na kolana... Przy dźwiękach niesamowitej muzyki, chwytającej wręcz za serce, przekroczyłem próg "Hall of the Victories" To co tam zobaczyłem przerosło wszystko co do tej pory widziałem. Obrazy wyświetlane na ekranach, stojące pod nimi bolidy F1 i ta muzyka. To trudno opisać. To trzeba zobaczyć. My siedzieliśmy całymi minutami nie wydając z siebie ani dźwięku (no może poza westchnieniami...) wpatrzeni w to co się przed nami działo. Niesamowite przeżycie. Wręcz mistyczne...




z tyłu pomieszczenie potężna kolekcja zwycięskich pucharów i ekspozycja ewolucji kasków zawodników F1 na przestrzeni dziesięcioleci



Cholernie trudno opuścić takie miejsce. Można by tam siedzieć godzinami i po prostu słuchać, podziwiać, kontemplować... Niesamowite miejsce!!! W kolejnym pomieszczeniu, mniej lub bardziej stała ekspozycja supersamochodów z szarżującym koniem na masce. F40, F50, Enzo, Dino, 275 GTB/4 i od jakiś 30 minut moje ulubione 458 Italia;)






Niesamowite móc oglądać najnowsze dzieło tej marki, tym razem w żółtym kolorze, mając w pamięci jazdę testową jakiej dokonałem ledwie kilka chwil wcześniej. To po prostu bajka... Do zobaczenia pozostała już tylko jedna sala, a w niej m.in. pogromca Nordschleife (czas okrążenia to niesamowite 6'58"16), obłożony dookoła spojlerami 599 XX.






a obok niego 126-ka. Tyle że nie Fiat, a bolid F1 - Ferrari 126 CK, jedynie rok młodsze ode mnie;)

oraz ewolucja kierownic stosowanych w bolidach F1

Wspominałem już, że to niesamowite miejsce? Tam nawet na zwykłych drzwiach przedstawiono jakiś kawałek mitu Ferrari

Szkoda, że czas nas tak bezlitośnie goni... Że nie można tam przesiedzieć choćby i pół dnia. Czas się zbierać do domu. W aparatach kolejne kilkaset zdjęć a w pamięci kolejne piękne wspomnienia. I jedna myśl - kiedy tu znowu będę??? W międzyczasie już postanowione, że za rok wybieramy się znowu do San Marino na rajd. Czy "przy okazji" znowu pojedzie się do Maranello? Coś mi podpowiada, że tak. Ciekawe czym tym razem mnie zaskoczą...

Jak zwykle więcej zdjęć do obejrzenia w galerii. Zapraszam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz