Co prawda jestem zdecydowanym miłośnikiem 4-kółek, ale obok niektórych motocykli, nie jestem w stanie przejść obojętnie. Tak jest choćby z Suzuki Banditem, czego upust dałem nawet na swojej liście "Top 100 cars". Inną marką, która ma to "coś" jest niewątpliwie Ducati. Tak więc będąc w Bolonii nie sposób nie odwiedzić muzeum tej marki. Nawet pomimo pokaźnego zmęczenia całonocną jazdą i kilku godzinach spędzonych w Ferruccio Lamborghini Museo. Osobliwośćią tego miejsca jest fakt, że w zbiorach znajduje się praktycznie każdy z najbardziej utytuowanych w sporcie modeli motocykla. Jak rzadko który producent, Ducati mocno kultywuje historię swojej marki i każdy zwycięzki motor trafia na zasłużone miejsce w muzeum.
Budynek muzeum, jest częścią większego kompleksu znajdującego się na terenie fabryki.
Zwiedzanie zaczyna się od... początków, o czym ciekawie opowiadają wyjątkowo urocze pracowniczki muzeum;)
A od czego zaczął Antonio Cavalieri Ducati, a później jego synowie Adriano, Bruno and Marcello? Od produkcji i ciągłego udoskonalania produkcji kondensatorów, wykorzystywanych w mających ogromne zbycie na całym świecie radioodbiornikach.
Tak było do II Wojny Światowej. W 1944 roku fabryka Ducati został zrównana z ziemią, ale rezolutni bracia się nie poddawali. W roku 1946 przedstawili swój nowy produkt, najmniejszy dołączany do roweru silnik spalinowy - słynny Cucciolo.
Niedługo później do produkowanych przez siebie silników zaczęli dodawać specjalne ramy, i tak się zaczęło...
W 1958 roku, po kilku latach testów i udoskonalania konstrukcji, główny inżynier Fabio Taglioni wreszcie dopina swego i do produkcji wchodzą silniki o rozrządzie desmodromicznym, z czego od tej pory słynną silniki tej włoskiej marki. Na początku tego typu silniki stosowane były tylko w maszynach używanych w wyścigach, ze zwględu na zalety jakie dawał taki sposób poruszania zaworów (w odróżnieniu od zwykłego rozrządu, wykorzystującego sprężyny do zamykania zaworu i krzywki wałka rozrządu do ich otwierania, "desmo" posiadał krzywki zarówno do otwierania jak i zamykania zaworów. Ma to swoje zalety zwłaszcza w silnikach wysokoobrotowych, eliminując możliwą nadmierną bezwładność sprężyny i tym samym prawdopodobieństwo zderzenia zaworu z tłokiem)
Od 1967 roku "desmo" stosowane już było we wszystkich produkowanych silnikach, nie tylko tych przeznaczonych do sportu, ale i tych cywilnych.
Z każdym rokiem, zaczęło też przybywać sukcesów sportowych. Tworzone były coraz to nowe konstrukcje, których charakterystycznymi elementami były rurowa rama,
silnik w układzie "L" i czerwony kolor.
M.in. motocykl na którym w 1956 roku, ustanowiono 46 rekordów świata na torze Monza
czy egzemplarz na którym Mike Hailwood gromił rywali w 1960 roku.
I dalej kilkadziesiąt konstrukcji święcących sukcesy praktycznie wszędzie gdzie się tylko dało, tak na torach świata jak i na bezdrożach
Z konstrukcji stricte ulicznych nie można zapomnieć o monstrualnym Ducati Apollo, stworzonym w 1963 roku z myślą o rynku amerykańskim, pierwszym z 4-cylindrowym silnikiem w układzie L-twin, który niestety nie wszedł do produkcji seryjnej. Co ciekawe jedyny z istniejących egzemplarzy tego motocykla, znajduje się w rękach prywatnych. W muzeum możemy zobaczyć jedynie zastosowany w nim silnik i jest to chyba jedyny przypadek, gdzie muzeum nie posiada stworzonego przez firmę motocykla...
Koniec lat 80-tych XX wieku, to początek wielkiego i wspaniałego pasma sukcesów w mistrzowskiej kategorii Superbike
Co ciekawe, ostatnie ze zwycięzkich motocykli, zamiast krwisto-czerwonego koloru, mają barwę wpadającą mocno w pomarańcz. Ki czort??? Nasza przewodniczka od razu wyjaśnia: wszystko przez telewizję HD. Otóż okazało się, że wspaniały Ducati rosso red, dla siedzących w domu na kanapie fanów moto-sportu, widoczny był jako ciemno czarwony, prawie bordowy. W myśl zasady "tv rządzi, tv dzieli" przemalowano więc wszystkie Ducati na dużo jaśniejszy kolor, coby "wierni fani" mogli cieszyć się pełnią doznań w telewizorze...
Na koniec wycieczki, jeszcze kilka współczesnych modeli, trzeba przyznać, o bardzo unikalnej, agresywnej stylistyce. Globetrotter i Streetfighter:)
Podsumowując - jesteś w Bolonii - wygospodaruj sobie kilka chwil na wizytę w tym muzeum. Na prawdę warto, nawet jak nie jesteś jakimś tam fanatycznym miłośnikiem jednośladów (jak ja;). Miejsce to nie jest bowiem tylko zbiorem kilkudziesięciu kolorowych "moplików", ale miejscem gdzie można poznać duży kawałek pięknej historii motoryzacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz