czwartek, 6 października 2011

Maranello Rosso - niesamowite muzeum Ferrari i Abarth'a w San Marino

Najjaśniejsza Republika San Marino. Małe śródlądowe państwo na obszarze Włoch o powierzchni zaledwie 61,6 km2 zamieszkałe przez niecałe 32 tyś. obywateli. Kraj co prawda mały, ale o niezwykle ciekawej historii, zwłaszcza tej motoryzacyjnej. Od 1981 roku na torze Autodromo Enzo e Dino Ferrari, zlokalizowanym w pobliżu Imoli, rozgrywano wyścigi Formuły 1 o GP San Marino, zaś na królujące nad miastem Monte Titano, wspaniałą krętą drogą wspinają się od wielu lat uczestnicy klasycznego rajdu Mille Miglia. Od 2003 roku, podczas październikowego rajdu Rallylegend (polecam sprawozdania z roku 2010, 2011, 2012), Republikę San Marino opanowują natomiast ziejące ogniem rajdowe potwory grupy B, prowadzone przez słynnych kierowców sprzed lat. Samo miasto było też ulubionym miejscem odpoczynku Pana Enzo Ferrari. Lubił tam przebywać zwłaszcza ze swym ukochanym synem Dino.
Jest to też kraj, w którym miłośnicy historii motosportu i pasjonaci włoskiego przemysłu motoryzacyjnego, znajdą coś dla siebie. W leżącym na granicy Republiki Falciano, znajduje się bowiem najbardziej okazała na świecie kolekcja Farrari i Abarth’ów – Collezione Maranello Rosso. 

Muzeum rozpoczęło swoją działalność w 1989 roku, za sprawą Fabrizio Violatiego, kierowcy wyścigowego i wieloletniego przyjaciela Enzo Ferrariego. 
Gromadzone przez lata pojazdy, to starannie wyselekcjonowana kolekcja najznamienitszych Ferrari i wyścigowych Abarthów, od których to Violati zaczynał swoją sportową karierę. Tym samym miał też być złożony hołd dwóm wielkim konstruktorom, których pojazdy zdobyły uznanie na całym świecie, wielokrotnie zwyciężając i bijąc dziesiątki rekordów. Nie bez przesady mówi się, że auta z szarżującym koniem na masce powstały dzięki marzeniom Enzo Ferrari, zaś te ze skorpionem w herbie, dzięki geniuszowi Carlo Abartha.
Wszystko zaczęło się w 1965 roku, kiedy to Violati kupił swoje pierwsze Ferrari – niesamowite 250 GTO. Nabył je niestety bez dokumentów i kiedy wydawało się, że mogą z tego wyniknąć niechciane problemy, pomocną dłoń wysunął sam Enzo Ferrari i obiecał, że mu je dostarczy. 
Tak też się stało i obaj panowie zostali od tej pory przyjaciółmi. GTO zaś, od momentu przerejestrowania, jako jedyne na świecie, nie zmieniło do tej pory właściciela i nadal nosi te same tablice rejestracyjne (80576 MO) co prawie pół wieku temu. 
W swojej karierze, zdobyło kilka tytułów Mistrza Europy, w tym w 1985 roku w klasie historycznej. Jego dzisiejsza wartość szacowana jest na 18 mln euro…
(Update: w 2014 roku, egzemplarz ten został sprzedany na aukcji, za rekordowe $38,115,000)
Wspomniane GTO jest bez wątpienia perłą kolekcji i jednym z najcenniejszych eksponatów. Ale w Maranello Rosso, na pokrytej asfaltem podłodze i pod wymalowanym na suficie niebie (wg Violatiego auta są stworzone do tego by czuć asfalt pod kołami i widzieć niebo nad sobą), nie tylko ono zachwyca. 
Dwie kondygnacje budynku, zastawione są bowiem szczelnie dziesiątkami innych wspaniałych pojazdów. Na parterze zlokalizowana jest ekspozycja Ferrari, zaś w podziemiach wystawione są w głównej mierze Abarthy. 
Temat Abarth’ów jest na tyle ciekawy, że warto opisać go osobno, teraz skupię się na części poświęconej Ferrari. Linki do opisów ekspozycji Abarthów: ABARTH STRADALE, ABARTH PROTOTIPO
Zaraz przy wejściu do Ferrari Collezione stoi oryginalne kopyto, służące do formowania finezyjnych kształtów 250 GTO. Potrzeba było 1600 godzin, by zbudować jeden egzemplarz tego ucieleśnienia marzeń Enzo, ale patrząc na efekt końcowy, nie trudno odnieść wrażenie, że z tego ani jedna minuta nie została zmarnowana. Obok mamy coś na kształt stadniny, z wystawionymi w niej rumakami. 
250 Mille Miglia, pierwsze Ferrari zaprojektowane przez Battista „Pinin” Farina i pierwsze jakie trafiło do USA, gdzie z sukcesami ujeżdżał je Phil Hill. Egzemplarz nr 0312 z 1952 roku, jako, że jeździł w zespole NART (North American Racing Team), zamiast słynnego Rosso Competizione, nosił barwy amerykańskie – niebieski pas na białym nadwoziu. 
Jego młodsi bracia, m.in.: 250GT Competizione z 1955 roku, 
250GT Tour de France z 1957, 
250GT Interim z 1959 – zwycięzca Le Mans w klasie GT,
czy 250GT Passo Corto,
z krótszym rozstawem osi, co miało zwiększyć konkurencyjność na ciasnych torach takich jak Monte Carlo, są już w zarezerwowanym dla Włochów czerwonym kolorze. Kolejne Ferrari z wyścigową historią to rozwijające ponad 300 km/h, 4-litrowe 330P z 1963 roku
i jego następca, chyba jeden z najpiękniejszych samochodów stworzonych do rywalizacji na najszybszych torach świata – 365 P2/3.

W aucie tym, osiągającym magiczne 200 MPH, po raz pierwszy zastosowano magnezowe koła, a jednym z jego długoletnich właścicieli był Albert Uderzo – twórca komiksów o walecznym Galu Asterixie. Przy obu tych zbudowanych tylko z myślą o wyścigowej karierze pojazdach, przedniosilnikowe Ferrari 365 GTB/4 Daytona,
może się wydawać czymś zwyczajnym. Ale nic bardziej mylnego. Stworzone jako auto „cywilne”, okazało się być doskonałym również na torach wyścigowych. Nazwą zaś zawdzięcza potrójnemu zwycięstwu swoich czerwonych braci w 1957 roku, tuż pod nosem Forda – podczas wyścigu na torze Daytona. Najszybszym w kolekcji, jest kolejny uczestnik długodystansowych potyczek na torze – 512BB Le Mans.
Wyposażone w 5 litrowego boxera, na prostej Mulsane, zdolne było do osiągnięcia prędkości 350 km/h. I to wszystko 30 lat temu! Ale Ferrari był zainteresowany nie tylko walką w Le Mans. Dzięki Gilles’owi Villeneuve, którego 312 T3 można podziwiać w Maranello Rosso,

Enzo zaczął marzyć o Formule 1. Villeneuve zdobył uznanie Ferrariego, nie za ilość wygranych GP (raptem 6), ale za styl w jakim tego dokonał. Nawet gdy zdarzyło się mu nie dojechać do mety, mógł liczyć na wyrozumiałość Enzo, ponieważ w każdy swój start wkładał całe swe serce i mnóstwo pasji.
Poza samochodami stricte sportowymi, w Falciano zobaczyć też można wiele unikalnych konstrukcji drogowych. Wśród „vetture stradali" m.in. 250GT Spider Pininfarina, piękny roadster z niesamowitą historią.
Zaprezentowany po raz pierwszy na salonie w Turynie w 1957 roku, jeszcze tego samego roku na wystawie w Buenos Aires, wpadł w oko założyciela Banco de Venezuela. Po długich negocjacjach z Enzo, który początkowo nie chciał sprzedawać swojego prototypu, ustalono wreszcie satysfakcjonującą obie strony cenę i auto zmieniło właściciela. Jak się okazuje, bankier ów był bardzo kochliwym człowiekiem, gdyż niedużo później zapałał wielką miłością do gwiazdy światowego kina, ikony seksu lat 50 i 60-tych – Marylin Monroe. Jako dowód swej miłości podarował z trudem zdobyte 250 GT pięknej amerykance, która używała go potem przez kilka miesięcy.
To musiał być niesamowity widok, minąć dwie takie piękności na drodze. Niestety mimo wielu starań, serce Marylin nie zabiło dla tego nieszczęśnika. Miłość nie rozkwitła. Nie oznaczało to jednak końca „związku” ze Spiderem. Po zakończeniu romansu z platynową pięknością, zażądał bowiem zwrotu swojego bezcennego samochodu… Kolejnym rarytasem, jest 250 GT Passo Corto Coupe.
Wyprodukowane zaledwie w trzech egzemplarzach, trafiło do jakże znamienitych osobistości. Jeden Enzo zostawił dla siebie, drugi trafił na dwór królewski do Belgii a trzeci, ten który można podziwiać w Maranello Rosso należał do Szacha Persji Rhezy Phalavi.
W kolekcji znajduje się też pierwszy model Ferrari, przeznaczony dla więcej niż dwóch pasażerów. Mowa rzecz jasna o pięknym niebieskim 250 GTE z 1962 roku.
Idea powstania takiej wersji nadwozia narodziła się w głowie Enzo, po przeanalizowaniu rynku zbytu swoich samochodów. Zauważył, że duża cześć jego pojazdów trafia w ręce zamożnych lekarzy oraz prawników, zazwyczaj posiadających już dzieci. Tworząc odmianę 2+2, chciał umożliwić im czerpanie przyjemności z podróżowania doskonałym samochodem w towarzystwie całej rodziny. Kultowy amerykański aktor a za razem świetny kierowca - Steve McQueen, również lubił pojazdy rodem z Maranello. Jednym z jego ulubieńców było 250 GT Berlinetta Lusso, (w skrócie 250 GTL),
uznawane za jedno z najpiękniejszych Ferrari „ever made”. Egzemplarz z 1963 roku jaki można oglądać w Rosso, poza wspaniałymi proporcjami nadwozia, ma wyjątkowo rozmieszczone instrumenty na desce rozdzielczej. Prędkościomierz i obrotomierz znajdują się centralnie, zaś przed kierowcą ulokowano pozostałe wskaźniki. Chyba już wiem skąd inspirację czerpała Toyota projektując deskę rozdzielczą Yarisa… Wszystkie powyższe drogowe Ferrari łączy jedno: 12-cylindrowy, 3 litrowy silnik. Młodsze pojazdy wyposażone są już w większe jednostki V12: 3,3 litra - 275 GTB, 4-litrowe 330 GTC, czy 4,4 litrowe, 350 konne Ferrari 365 GTB/4 Daytona.
Oddzielną kategorią, są pojazdy napędzane silnikami zamontowanymi centralnie za kabiną pasażerską. Z najznamienitszych wymienić należy pierwsze 6-cylindrowe „mini Ferrari” – Dino 246GT, oraz ostatni model Ferrari, stworzony jeszcze za życia Enzo Ferrariego – niesamowite, wręcz kultowe F40.
Ostatni za życia Enzo, a za razem pierwszy model rocznicowy, przedstawiony światu w 40 rocznicę powstania marki Ferrari. Na oglądnięcie wszystkich pojazdów z kolekcji Maranello Rosso, trzeba sobie zarezerwować sporo czasu. Zwłaszcza, gdy oprowadza po niej Alessio Vetrano, historyk i znawca Ferrari, autor niedawno opublikowanej książki „Maranello Rosso – Un tesoro di Enzo Ferrari”. Jest to pierwsza na świecie publikacja, w której wykorzystano zdjęcia samochodów zgromadzonych przez Fabrizio Violatiego. Alessio z wielką pasją przedstawił nam historię powstania kolekcji oraz istotne daty i wydarzenia związane ze zgromadzonymi weń pojazdami. Trzeba przyznać, że w miejscu tym, jak nigdzie indziej, czuć ducha tak Enzo jak i Violatiego. Niezależnie od tego czy krąży się wokół pojazdów, czy pośród licznie zgromadzonych na piętrze pamiątek, zdjęć, czy części samochodów.
W porównaniu do oddalonej o raptem 200 km Galleria Ferrari (zapraszam do osobnych postów o Galleria Ferrari - LINK1, LINK2), w Maranello Rosso Museo jest duch, jest klimat, jest historia, jest pasja. W Galleria Ferrari jest zaś... kasa. (Update: w 2014 roku Galleria Ferrari zmieniła nazwę na Museo Ferrari, rozrosła się i zmieniono znacznie ekspozycję - na plus!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz