Wybierając się na wakacje do Belgii, całkowicie przez przypadek, okazało się, że kilka dni po przybyciu na miejsce, niecałe 300 km od Mons, będzie się odbywał Rajd Deutschland. Oczywistym się zatem stało, że nie mogę odpuścić takiej okazji i że pojadę w końcu na Dojczlanda:) Radość tym większa, że w tym roku jakoś jeszcze nie udało mi się wybrać na jakikolwiek rajd (prawdę mówiąc na Mistrzostwa Polski jakoś mnie tak ostatnio coraz słabiej ciągnie...) A tu od razu mistrzostwa świata:) W dodatku na nawierzchni asfaltowej - dla porównania z zeszłorocznym szutrowym Rajdem Polski. Ale chyba największą atrakcją rajdu, bo o kilku raptem kierowcach walczących o zwycięstwo (a w zasadzie tylko jednym i ciągle tym samym...:/) nie da się tego powiedzieć, był start historycznych maszyn rajdowych. Wizja zobaczenia na żywo aut, które rządziły na rajdowych odcinkach 20, 30 lat temu była niesamowicie kusząca.
W piątek zrywam się więc chwilę po 6, szybko wrzucam graty do auta i zmierzam w kierunku Trieru, by przed 11 móc już polować z aparatem na odcinku Grafschaft Veldenz. Po przygodzie z dojazdem do Belgii, auto sprawuje się teraz bez zarzutu, nowy (czyt: kolejny;) alternator chodzi cicho i pomimo niewielkiego niewyspania droga mija całkiem sprawnie. Mijam Spa-Francorchamps - mieścinę z belgijskim torem Formuły 1 i postanawiam, że jednak tam pojadę, głównie w celu zobaczenia muzeum toru. Niedaleko granicy belgijsko-niemieckiej kończy mi się gaz. Niestety stacji jak nie ma, tak nie ma... Szkoda mi czasu na zjazd z autostrady i poszukiwanie "el-pe-że" w mijanych mieścinach, więc jadę dalej na benzynie. Kilka kilometrów mnie przecież nie zbawi i nie zbiednieję;) Mijam granicę - wow! W końcu napisy, które coś jestem w stanie zrozumieć:) Panie Uzi, Gabi, i inne, coś jednak mnie tego niemieckiego nauczyły:) Kieruję się na miejscowość Wittlich z której już będzie tylko kilka kilometrów do odcinka. Po drodze niespodzianka - Niemcy szybciej budują autostrady niż my o nich mówimy i okazuje się, że do samego Wittlich prowadzi już "autobahn", a nie jak to miałem w atlasie normalna droga. Miło z ich strony, zyskuję dzięki temu trochę czasu. Mijam Wittlich i na "A1" wyszukuję parkingu z punktem obsługi kibica - trzeba kupić wejściówkę i informator z mapami rajdu, bo te co były dostępne na oficjalnej stronie rajdu były mocno poglądowe. Już na parkingu zatrzymuje się obok mnie Subaru Outback z 3 kolesiami na pokładzie. Wrocławska rejestracja i znajomy język. Witamy się i okazuje się, że mamy ten sam plan na dzisiejszy dzień. Jako, że mają nawigację, postanawiam się pod nich podłączyć - grunt to sobie ułatwiać życie;) Na OS docieramy bez najmniejszego problemu - od samej autostrady dojazd jest oznakowany kolorowymi strzałkami i nawet bez mapy dałoby radę trafić. Idziemy na odcinek - położony wśród winnic prawy nawrót z wyjściem na dość krętą drogę, częściowo po "syfie". Widoczność świetna. W wielu miejscach widać po kilka kilometrów odcinka. Wspinam się na zbocze, bo miejscówki przy drodze już od dawna szczelnie obsadzone:/ W pewnym momencie na niewielkiej wysokości przelatuje Herkules
W piątek zrywam się więc chwilę po 6, szybko wrzucam graty do auta i zmierzam w kierunku Trieru, by przed 11 móc już polować z aparatem na odcinku Grafschaft Veldenz. Po przygodzie z dojazdem do Belgii, auto sprawuje się teraz bez zarzutu, nowy (czyt: kolejny;) alternator chodzi cicho i pomimo niewielkiego niewyspania droga mija całkiem sprawnie. Mijam Spa-Francorchamps - mieścinę z belgijskim torem Formuły 1 i postanawiam, że jednak tam pojadę, głównie w celu zobaczenia muzeum toru. Niedaleko granicy belgijsko-niemieckiej kończy mi się gaz. Niestety stacji jak nie ma, tak nie ma... Szkoda mi czasu na zjazd z autostrady i poszukiwanie "el-pe-że" w mijanych mieścinach, więc jadę dalej na benzynie. Kilka kilometrów mnie przecież nie zbawi i nie zbiednieję;) Mijam granicę - wow! W końcu napisy, które coś jestem w stanie zrozumieć:) Panie Uzi, Gabi, i inne, coś jednak mnie tego niemieckiego nauczyły:) Kieruję się na miejscowość Wittlich z której już będzie tylko kilka kilometrów do odcinka. Po drodze niespodzianka - Niemcy szybciej budują autostrady niż my o nich mówimy i okazuje się, że do samego Wittlich prowadzi już "autobahn", a nie jak to miałem w atlasie normalna droga. Miło z ich strony, zyskuję dzięki temu trochę czasu. Mijam Wittlich i na "A1" wyszukuję parkingu z punktem obsługi kibica - trzeba kupić wejściówkę i informator z mapami rajdu, bo te co były dostępne na oficjalnej stronie rajdu były mocno poglądowe. Już na parkingu zatrzymuje się obok mnie Subaru Outback z 3 kolesiami na pokładzie. Wrocławska rejestracja i znajomy język. Witamy się i okazuje się, że mamy ten sam plan na dzisiejszy dzień. Jako, że mają nawigację, postanawiam się pod nich podłączyć - grunt to sobie ułatwiać życie;) Na OS docieramy bez najmniejszego problemu - od samej autostrady dojazd jest oznakowany kolorowymi strzałkami i nawet bez mapy dałoby radę trafić. Idziemy na odcinek - położony wśród winnic prawy nawrót z wyjściem na dość krętą drogę, częściowo po "syfie". Widoczność świetna. W wielu miejscach widać po kilka kilometrów odcinka. Wspinam się na zbocze, bo miejscówki przy drodze już od dawna szczelnie obsadzone:/ W pewnym momencie na niewielkiej wysokości przelatuje Herkules
a niedługo po nim pojawia się Carlos Sainz z VW Scirocco i nie żałując "rękawa" pokonuje nawrót. To znak, że "się zaczyna":) Pierwszy nadjeżdża Loeb i ciasno, bez nadmiernego uślizgu pokonuje nawrót. Kolejni zawodnicy już trochę bardziej pod publikę, bardziej zamaszyście:
w pewnym momencie mija mnie Evo9 wydające coś trochę dziwne odgłosy. Po chwili to samo auto staje w płomieniach.
załoga próbuje ugasić pożar, ale bezskutecznie. Następne nadjeżdżające załogi też nie dają rady pomóc. Pożar jest już zbyt duży. Miśka pochłaniają ognie piekielne...
przybyła w końcu na miejsce straż pożarna może już tylko dogasić to co jeszcze z auta zostało
a nie zostało tego niestety zbyt wiele:( Odcinek zostaje niestety przerwany. Wszyscy zaczynają się zastanawiać czy pojadą historyki. Pytamy safeciarzy, ale oni też nie wiedzą. Nie wiadomo co robić... Czekać czy jechać na jakiś inny OS? Postanawiamy czekać. W końcu dochodzi wiadomość, że co prawda z niewielką obsuwą czasową, ale jednak pojadą historyki:) Uff... Pytam się gości z Subaraka czy przyjechali prosto na rajd. W odpowiedzi słyszę, że nie - wybrali się dzień wcześniej, żeby po drodze pojeździć sobie po Nurburgringu. Szlag by to:/ Też miałem taki plan. Ale przez nieszczęsny alternator legł w gruzach... Słucham więc tylko ich opowieści, nie ukrywając zazdrości, zwłaszcza, że zamiast swoim, skądinąd wypasionym Outbackiem, śmigali sobie tam wynajętymi Lotusami! Ech... Ciekawe ilu Polaków też tak postąpiło, zważywszy na to, że słynne Zielone Piekło jest praktycznie po drodze do Trieru. Tak sobie gawędząc, w końcu doczekujemy się przejazdu rajdówek-legend. Ależ to wspaniałe przeżycie! Widok takich aut na odcinku, niejednokrotnie dość odważnie powożonych. W dodatku nie znając listy startowej każdy nadciągający grom silnika zwiastował kolejną niespodziankę. Co tym razem nadjedzie? Stratos? Quattro? Jakiś Fiacior? Ale frajda!!!
Jedyne nad czym ubolewam to to że niestety nie zobaczyłem wszystkich klasyków. Niestety nie było żadnej 205T16, 037 Rally czy S4-ki. Chyba trzeba będzie się więc wybrać w październiku na Rallylegend do San Marino:) Ale i tak - czy można lepiej spędzić czas niż na rajdzie WRC, mając rewelacyjną pogodę i jeszcze fajniejsze samochody do oglądania? Wydaje się to mało prawdopodobne... No ale cóż, czas szybko mija, odcinek się kończy, szachownica już też przejechała więc czas jechać na następny Special Stage. Tak przy okazji - niesamowite to wrażenie, stać po drodze w małej miejscowości w korku, gdzie przede mną i za mną pełno rajdowych legend. Motoryzacyjny raj, chociaż trochę zakorkowany;)
Kolejnym odcinkiem na jaki się kierujemy jest słynny Moselland. Odcinek wijący się wśród pięknych winnic położonych na zboczach wzdłuż doliny Mozeli, które to raz w roku przeszywane są rykiem rajdowych maszyn. I to pewnie dzięki nim, wino z tych rejonów jest takie dobre (przynajmniej taką mam teorię;) Dojazd na odcinek jak zwykle nie przysporzył większych problemów. Tylko już na miejscu ciężko było się skupić na prowadzeniu, mając takie widoki za oknem
Niesamowite miejsce! Nawet gdyby tam był rozgrywany wyścig karawanów pogrzebowych czy przeciążonych riksz to warto się tam wybrać. Najlepiej z camperem albo w ostateczności namiotem, rozłożyć sobie obozowisko przy drodze u szczytu winnic i podziwiać to co się poniżej dzieje. Nam tymczasem się udało jeszcze nawet załapać na końcówkę przejazdu historyków
Powiem szczerze, że przez jakieś 3 godziny jakie dzieliły nas od startu odcinka łaziłem wte w wewte nie mogąc się napatrzeć na to spektakularne miejsce. Co więcej podczas tej wędrówki wpadły mi w oko ciekawe auta, m.in. aż 3 Subaru Imprezy P1
2 stworzone w hołdzie zmarłemu Rudemu Ryśkowi - Imprezy RB320
ciekawy Kadecik
czy przepiękne Audi Quattro
na każdym kroku widoki urzekały, a zwłaszcza w miejscach gdzie swe ponętne ciała smażyły miłośniczki rajdów;)
W poszukiwaniu zaś ciekawego miejsca do robienia zdjęć nogi zawlokły mnie ładnych kilka kilometrów pod prąd odcinka, gdzie znalazłem ciekawy prawy nawrót, poprzedzony ostrym spadaniem i lewą patelnią. Ludzi prawie w ogóle, w zasięgu wzroku tylko 2 safeciarzy i coś czego mi w Polsce najbardziej brakuje (a w zasadzie jest tego aż nadto!!!). A mianowicie nie uświadczyłem tam żadnych kopert i bezsensownie porozwieszanych "ratujących życie" taśm. Po prostu kilka metrów od drogi jedna jedyna taśma, kilka plakatów informujących o zagrożeniu życia i tyle. Stojąc w bezpiecznym miejscu i nie musząc się w żaden sposób naginać i narażać mogłem sobie spokojnie robić zdjęcia samochodów, a nie trzech kilometrów łopoczących na wietrze taśm. I można? Można! I jest bezpiecznie? Jest! To dlaczego do ciężkiej cholery w Polsce się tak nie da? Ile to razy ręce człowiekowi opadały jak nie było możliwości zrobienia zdjęcia rajdówki bez przeklętej taśmy na pierwszym (i drugim i nieraz trzecim...) planie? Ech... Chyba właśnie sobie przypomniałem dlaczego nie chce mi się już jeździć na polskie rajdy:/ Znalazłszy więc to miejsce postanowiłem na nim pozostać. To była jak najbardziej słuszna decyzja. Najpierw Carlos "Rękaw" Sainz;)
a zaraz za nim reszta stawki, w mniej lub bardziej zamaszystym slajdzie
Skoda Fabia S2000 po faceliftingu a'la Michał Kościuszko
Daewoo Impreza WRC
Peugeot 207 S2000 urodziwej Turczynki
Ogólnie nie zawiodłem się tym co zobaczyłem na owym nawrocie. Choć współczesne auta rajdowe tak niemiłosiernie trzymają się asfaltu, że wszelkie poślizgi są naprawdę minimalne. Kiedyś to się musiało dziać na takim "haku"... Szkoda, że historyki już tam nie jechały:( Pozostało więc dowlec się do auta i pomału kierować w stronę kempingu. Jeszcze tylko pamiątkowa fotka
i ruszamy w kierunku Trieru, chcąc jeszcze zahaczyć o serwis, a w miarę możliwości może jeszcze przejść się po starówce tego historycznego miasta. Choć zmęczenie daje się pomału we znaki, humor dopisuje. Nie wiem bowiem co mnie niebawem jeszcze dopadnie... A było grubo. Na zjeździe z autostrady mały korek przed światłami. Subarak przede mną hamuje, ja też naciskam środkowy pedał i... Jadę dalej. Pedał wpada bowiem w podłogę i z hamowania nici:/ Ratuję się redukcją i ręcznym i jakoś udaje mi się nie zaparkować w kufrze Outbacka. Jasna cholera co jest? Zagotował się płyn czy co? Jak na złość nie ma nawet gdzie stanąć a do centrum cały czas z górki... Z duszą na ramieniu i hamując tylko ręcznym, dojeżdżam w końcu na strefę serwisową. Szkoda, że nie mogę na nią wjechać;) Mam nadzieję, że jeśli to się płyn tylko zagotował, to po kilkudziesięciu minutach postoju wróci wszystko do normy. Krew mnie oczywiście zalewa a po głowie krążą czarne myśli. Szlag by to. Po dojściu na strefę, pierwsze co rzuca się w oczy to to dziwne coupe
ktoś może wie co to za dziwo? Dalej ustawione równo treningówki Forda - rajdowe Volvo
i na jednym z nielicznych stanowisk serwisowych, które jeszcze "były pod parą", mechanicy Michała Kościuszko w pocie czoła reanimowali jego mocno zdefasonowaną Skodzinę.
Koniec strefy. Idę do auta z nadzieją, że się jakoś cudownie uzdrowiło. Ale niestety nie:/ Co gorsza po chwili zapala się kontrolka hamulców, co niechybnie oznacza brak płynu hamulcowego. Rozstajemy się z kolesiami z Subaraka. Każdy jedzie w swoją stronę. Co robić? Szukać jakiegoś serwisu czy zaryzykować jazdę? Wybieram tą drugą opcję. Nie mam już sił na włóczenie się gdziekolwiek. Zwiedzanie Trieru też odpada. Już drugi raz awaria auta krzyżuje mi plany. Czas ruszać. Do Birkenfeld, gdzie mam zarezerwowane miejsce na polu namiotowym ponad godzina jazdy. Jadę. Niech się dzieje co się ma dziać. Po drodze w końcu udaje się zatankować gaz, bo przez cały dzień nie mijałem żadnej stacji LPG. Około 22 dojeżdżam na kemping. Udaje się gładko załatwić wszelkie formalności i pomimo egipskich wręcz ciemności, zabieram się za rozstawianie namiotu, którego nigdy nawet nie widziałem jak powinien wyglądać. Obawiam się, że nie wyszło mi to ostatecznie zbyt dobrze, ponieważ ledwo co zmieściłem do niego mały materac... Ale już mi było wszystko jedno. Chciałem po prostu gdzieś zalec i przespać noc. I tu pojawiły się kolejne problemy. Po pierwsze primo - impreza rajdowa mająca miejsce na kempingu, po drugie primo - zaczęło się robić zimno a ja nie wziąłem żadnych ciepłych ubrań:/ Po kilku godzinach lichego snu, o poranku budzi mnie przeraźliwy ziąb. Zbieram się więc wcześniej niż zamierzałem, nie ma co czekać i marznąć. Biwakujący obok mnie Irlandczycy widząc moje auto i wiedząc skąd przyjechałem, poranną rozmowę kwitują jeszcze krótkim - respect;) A nie wiedzą nawet ile mnie po drodze spotkało awarii... Po opuszczeniu kempingu i jakiś 30 minutach spokojnej jazdy dojeżdżam na kolejny klasyk Rajdu Deutschland - na Arena Panzerplatte. I tu przypominają mi się piękne czasy kiedy to się na rajdy jeździło autobusem - pomiędzy parkingiem (na którym stoi pełno wojskowego złomu)
Po krótkiej przejażdżce docieram do miejsca z którego prowadzą już ścieżki do różnych miejsc widokowych
Po krótkiej przejażdżce docieram do miejsca z którego prowadzą już ścieżki do różnych miejsc widokowych
Jako, że dawno nie byłem na hopie, wybieram słynną "Ginę", gdzie niejednokrotnie oddawane są kilkudziesięciometrowe skoki.
Do startu odcinka jeszcze kilka godzin, więc liczę na dobre miejsce do robienia zdjęć. Na miejscu okazuje się, że jest już sporo ludzi i nie jest to takie łatwe. O której oni już tu przyszli? No ale cóż. Wynajduję jakąś lukę w szpalerze ludzi i zaczyna się wyczekiwanie. Słońce grzeje jak diabli, ale lepiej to już niż by miało padać... Jakieś półgodziny przed startem zaczynają się kłopoty. Dokładnie na mojej linii strzału zaczynają się pojawiać "akredytowani". Nie sądziłem, że będzie ich aż tylu i że tyle zasłonią:( Niech to, żeby to tak łagodnie określić. Kwadrans przez startem mam już murek paparazzich przed sobą i nie bardzo jest co z tym zrobić. Nie ma sensu się przenosić bo będę stał w 2-3 rzędzie i w ogóle już nic nie zobaczę... Nauczka na przyszłość. Miało być tak fajnie a wyszło jak zwykle. Będę miał niestety na każdym zdjęciu panów fotografów:/
na koniec przejazdu WRC decyduję się przemieścić i coś się tam nawet udaje
Może trzeba było zaryzykować i wcześniej się przemieścić? Następnym razem jak tu będę będzie na pewno lepiej:) Na historyki już postanawiam znaleźć lepszą miejscówkę. Zwłaszcza, że trzeba na nie strasznie długo czekać. Ale jak zwykle warto! Pół dnia sterczenia pośrodku niemieckiego poligonu czołgowego, w pełnym słońcu, po nieprzespanej nocy, żeby przez chwilę zobaczyć parę starych aut... Ktoś postronny pomyślałby pewnie że to istne wariactwo. Ale na tym właśnie polega urok rajdów samochodowych:) Widok historycznych rajdówek w locie koszącym to bezcenne wspomnienie!
Latające Warczyburgi, Skodzina, Stratoska, czy nawet poczciwa "beczka". Rewelacja!!! I tak dobrnąłem do końca rajdu, przynajmniej dla mnie. Bo rywalizacja na odcinkach miała jeszcze trwać do niedzieli. W planach miałem jeszcze wizytę na serwisie, ale w obliczu jazdy autem bez hamulców, wolałem ograniczyć wojaże do minimum. Pożegnałem więc "Ginę" i podążyłem w kierunku autobusu. Jak się tylko do niego wgramoliłem to bez mała padłem ze zmęczenia. Drzwi się zamknęły i autobus ruszył. A po kilkudziesięciu metrach aż mnie zamurowało. Okazało się bowiem, że niedaleko przystanku zlokalizowany był "historic parc ferme" z dostępnymi dla kibiców wszystkimi startującymi w Dojczlandzie klasykami. Zapomniałem w tym momencie o zmęczeniu i jak najszybciej chciałem się tam dostać! Ale autobus nieubłaganie się od tego miejsca oddalał...:/ Dojechałem więc do parkingu, przeszedłem na drugą stronę drogi i po chwili już byłem w drodze powrotnej:) Oj jak bym dziś żałował gdybym wtedy nie wrócił... Na miejscu latałem wokół tych aut jak poparzony i robiłem zdjęcia wszystkich najdrobniejszych szczegółów każdej z maszyn.
Niesamowite auta. Z prawdziwą rajdową historią, niejednokrotnie z autografami ich pierwszych, słynnych kierowców i z wyposażeniem z jakim startowały w danym rajdzie przed laty
Nie jakieś tam repliki, ale najprawdziwsze ikony rajdów samochodowych, których miejsce powinno wręcz być w muzeum a nie na drodze (zasadniczo to się cieszę, że nie stoją zamknięte gdzieś w muzeach czy garażach kolekcjonerów, a jeżdżą i można je zobaczyć w akcji - tyle, że po prostu aż mi ich szkoda...;)
Nie jakieś tam repliki, ale najprawdziwsze ikony rajdów samochodowych, których miejsce powinno wręcz być w muzeum a nie na drodze (zasadniczo to się cieszę, że nie stoją zamknięte gdzieś w muzeach czy garażach kolekcjonerów, a jeżdżą i można je zobaczyć w akcji - tyle, że po prostu aż mi ich szkoda...;)
Aż ciężko jest się oderwać od takich samochodów, zwłaszcza jak się ich nie widzi zbyt często, czy wręcz nigdy się nie widziało na żywo. Ich detale można by chyba studiować całymi godzinami, zrobić tysiące zdjęć (ja już niestety zapchałem całą kartę pamięci i musiałem na szybko kasować co gorsze zdjęcia...) Chylę czoła przed ich właścicielami za trud jaki wkładają w utrzymanie tych relikwii na chodzie. Oby ich tylko więcej było!!!
Ponownie wsiadam do autobusu, jeszcze jeden, pożegnalny rzut oka na stojącą z brzegu Lancię Deltę z Rajdu Safari 1991 i kieruję się do samochodu. Tak skończyła się moja przygoda z ADAC Rallye Deutschland. No prawie... Pozostało jeszcze kilkaset kilometrów do Mons, które trzeba było pokonać zdefektowanym autem. Ale i to się szczęśliwie jakoś udało, a na miejscu czekali już znajomi kuzyna z zimnym piwkiem i pyszną kolacją:)
Więcej zdjęć z rajdu znajduje się w galerii - miłego oglądania!
Aha... Tak dla porządku. Rajd znowu wygrał Loeb...
Ponownie wsiadam do autobusu, jeszcze jeden, pożegnalny rzut oka na stojącą z brzegu Lancię Deltę z Rajdu Safari 1991 i kieruję się do samochodu. Tak skończyła się moja przygoda z ADAC Rallye Deutschland. No prawie... Pozostało jeszcze kilkaset kilometrów do Mons, które trzeba było pokonać zdefektowanym autem. Ale i to się szczęśliwie jakoś udało, a na miejscu czekali już znajomi kuzyna z zimnym piwkiem i pyszną kolacją:)
Więcej zdjęć z rajdu znajduje się w galerii - miłego oglądania!
Aha... Tak dla porządku. Rajd znowu wygrał Loeb...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz